Twój koszyk
Koszyk jest pusty
Weekend majówkowy można spędzić na wiele sposobów. My polecamy Wam lekturę naszej książki "Nie dam się kleszczom". Dowiecie się w niej między innymi jak spędzać czas na łonie natury tak, aby wypoczynek był dla Was nie tylko udany, ale również bezpieczny. Na zachętę publikujemy fragment książki w którym autorzy wspominają ich pierwsze doświadczenia z kleszczami
Montse Gras (M.O.): Pamiętam, kiedy pierwszy raz usłyszałam słowo borelioza. Wcześniej myślałam, ze medycyna, która mój mąż zajmuje się od wielu lat, jest prostsza. Gdy ktoś choruje, to towarzysza temu określone, w miarę typowe objawy. Lekarz na ich podstawie diagnozuje chorobę. Ewentualnie w razie potrzeby zleca dodatkowe badania i na podstawie wszystkich wymienionych objawów i¯ wyników badan stawia diagnozę i rozpisuje leczenie. W rezultacie choroba szybciej lub wolniej ustępuje. Naiwnie jeszcze do niedawna myślałam, że w większości przypadków działa to w ten sposób. Teraz wiem, ze tak nie jest.¯
Wojciech Ozimek (W.O.): Montse, która jest Hiszpanka, o kleszczach słyszała niewiele, bo nie dość, ze mieszkała w Barcelonie, to jeszcze większość czasu spędzała na lodowisku jako zawodowa łyżwiarka, a w wolnych chwilach – na plaży… W czasie wakacji przebywała i trenowała w górach, na wysokości powyżej 2000 m npm. Na lodowisku, plaży i takich wysokościach zwykle kleszczy nie ma.
M.G.: Gdy usłyszałam o kleszczach, pomyślałam, że to jest jakaś legenda, mit… Bo w Hiszpanii nigdy kleszcza nie widziałam…Czasem słyszałam, ze jakiś pies złapał kleszcza, ale ja psa nie miałam, wiec trudno mi było uwierzyć, ze kleszcz, a w zasadzie przenoszone przez niego choroby to może być aż taki problem.
W.O.: Ja tez przez lata nie doceniałem tego zagrożenia. Byłem i nadal jestem zdeklarowanym miłośnikiem turystyki. Godziny spędzałem i spędzam na łonie przyrody, ale nigdy, przenigdy kleszcza na sobie nie zauważyłem. Dlatego uważałem, ze jest to problem rzadki. O boreliozie kiedyś mówiło się mało, nawet na studiach medycznych. Dopiero po kilku latach pracy jako lekarz zrozumiałem, że problem jest większy, niż się powszechnie uważa. Jeszcze później zrozumiałem, ze diagnostyka i leczenie nie są takie proste, że borelioza może być trudna w leczeniu, zwłaszcza ta późno wykryta.
M.G: A ja, gdy w latach 90. przyjechałam do Polski, to większość czasu spędzałam na lodowisku lub w drodze na lodowisko. Nie chodziłam po lasach. Czasami, jak na warszawiankę przystało, bywałam w Łazienkach Królewskich, w parku w Wilanowie, w Parku Kultury w Powsinie lub stołecznym ogrodzie zoologicznym. Wtedy nikt o kleszczach nie mówił, dzisiaj wymienione miejsca nie są uważane za bezpieczne. Co się zmieniło? Podejrzewam, ze przyczyna są głównie zmiany klimatyczne, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Pamiętam, że gdy przyjechałam do Polski, to dla mnie był to zimny kraj z długimi i mroźnymi zimami. Gdy np. w listopadzie w Polsce było − 20 stopni, to w Barcelonie temperatury oscylowały w granicach 20 stopni, ale na plusie. W tej chwili te różnice się znacznie zmniejszyły. Słabsze kleszcze często nie przezywały niskich temperatur zimą. Teraz zimy są łagodne. Temperatury nie są na tyle niskie, żeby kleszcze wyginęły. Wydłużył się okres zerowania kleszczy, skrócił okres ich „snu zimowego”.
W.O: W związku z ociepleniem klimatu zwiększył się i stale zwiększa odsetek lasów liściastych (lubianych przez kleszcze), kosztem lasów iglastych. Dochodzi zakaz wypalania łąk i ugorów. Według ostrożnych spekulacji niektórych ekspertów (nikt nie chce się narażać „zielonym”) to także pomogło kleszczom. To wszystko powoduje, ze kleszcze są aktywne niemal przez cały rok. Kiedyś, rozmawiając o kleszczach, mówiło się o głównie o Mazurach czy Puszczy Białowieskiej. Teraz stanowią one problem w całej Polsce. Kiedyś na obszarach położonych powyżej 1500 m npm. kleszczy nie było. Teraz można je spotkać na Babiej Górze, w Karkonoszach, a nawet w Tatrach
M.G.: Zmieniło się też podejście do spędzania wolnego czasu. Kiedyś były wakacje i ferie zimowe. Teraz bardzo częste są krótkie wypady weekendowe. Bywamy częściej na terenach zamieszkanych przez kleszcze. Zauważyłam tez, ze Polacy są miłośnikami grzybobrania i od czasu, gdy pogoda w Polsce się polepszyła – także tzw. imprez plenerowych, pikników i grillowania na łonie natury. A ja mimo to nigdy nie widziałam kleszcza na wolności. Może dlatego, ze jak już bywam na „kleszczowych terenach”, to bardzo starannie się zabezpieczam przed atakami kleszczy: ubranie, repelenty, urządzenia elektroniczne. Może przesadzam, ale wole nie ryzykować.
W.O.: I słusznie. W kwestii relacji kleszcz–człowiek znakomicie sprawdza się powiedzenie: pesymista to dobrze poinformowany optymista. To nie paranoja – to świadomość i znajomość faktów. Ciekawe jest to, że ludzie, tak jak w przeszłości, nadal wierzą, że kleszcze atakują głównie na przełomie wiosny i lata, latem i na przełomie lata i jesieni. Wiemy to z rozmów z pacjentami i znajomymi. Wczesna wiosna i późną jesienią ta czujność niestety, niesłusznie, gwałtownie spada.
M.G.: Gdy pierwszy raz usłyszałam o¯ boreliozie od męża, nie zdawałam sobie sprawy, jak poważna to choroba i jak ją traktować. Stanowiła wielką zagadkę. Mąż też nie był do końca przekonany, czy się nią zajmować. Nawet mnie to dziwiło, bo mąż lubi być takim medycznym detektywem. Przy okazji boreliozy miał wiele wątpliwości.